Ależ to był dzień - pełen wrażeń i pozytywnych emocji! 15 czerwca mieliśmy okazję wspólnie spędzić czas na Pikniku Rodzinnym - Zabawa Level Wawel w Niezdowie. Łącznie 940 osób mogło skorzystać z licznych atrakcji i pysznego jedzenia, które dla Was przygotowaliśmy. Tego dnia świętowaliśmy również ważny jubileusz: 15-lecie Fundacji “Wawel z Rodziną”. Jak było? O tym przeczytacie poniżej.
To był piękny, słoneczny dzień - czuliśmy zbliżające się wielkimi krokami wakacje i czas dziecięcej beztroski. Pierwsi goście zaczęli się schodzić równo w południe. Na wstępie każdy otrzymał bloczek z karteczkami, które w dowolnym momencie można było wymienić na jedzenie dostępne w strefie bufetowej.
Tuż po godz. 12 nastąpiło powitanie gości przez prowadzących tegoroczny piknik - Agnieszkę Jakubek i Wojciecha Zarębę, których na co dzień znamy jako naszych współpracowników z działu marketingu i trade marketingu. Chwilę później rozbrzmiał donośny ton gminno-strażackiej orkiestry dętej “Druh”, w której na perkusji gra nasz kolega Grzegorz Nowak. Równolegle do występu orkiestry, na boisku do siatkówki rozpoczął się Otwarty Turniej Siatkówki. Emocjonujące rozgrywki trwały do 16:00, a walka pomiędzy drużynami była zacięta aż do samego końca. Zwycięzca mógł być tylko jeden i został nim Zespół IT i Przyjaciele. Wszyscy uczestnicy turnieju otrzymali słodkie upominki, a zwycięzcy dodatkowo pamiątkowe medale.
W czasie pikniku mieliśmy przyjemność wspólnie świętować 15 lat działalności Fundacji “Wawel z Rodziną” oraz posłuchać podsumowania Prezesa fundacji - Tomasza Schimscheinera i wiceprezeski Sylwii Warneckiej, na temat kilkunastu lat czynienia dobra przez naszą fundację.
Wśród licznych atrakcji był również spektakl improwizowany dla dzieci, a także sceniczny konkurs talentów wśród najmłodszych oraz konkurs plastyczny na najpiękniejsze “Opakowanie Level Wawel”. Dodatkowo goście pikniku mogli skorzystać z fotobudki 360 stopni, uczestniczyć w warsztatach rodzinnych pt. “Domki dla owadów” oraz “Ogrody w żarówkach”, czy odwiedzić Wawel Trucka, w którym czekały interaktywne gry i słodka strefa ze słodyczami na wynos!
Na pikniku byli także nasi przyjaciele i partnerzy, wraz ze swoimi stoiskami tematycznymi. Przedstawiciele Komendy Wojewódzkiej Policji oraz Małopolskiego Batalionu Wojsk Obrony Terytorialnej przygotowali pokaz specjalistycznego sprzętu i zabawę w wojskowy tor przeszkód. Kolejną ciekawą atrakcją był pokaz motocykli z klubu MC Boruta. Odwiedzili nas również młodzi kolarze z WLKS Krakus wraz ze swoim trenerem - od zeszłego roku Wawel jest głównym sponsorem sekcji kolarskiej wspomnianego klubu. sportowego. Nasi młodzi zawodnicy opowiedzieli o swoich ostatnich sukcesach oraz o tym, jak można dołączyć do klubu, a także przeprowadzili krótki trening dla chętnych na profesjonalnych trenażerach. Całemu wydarzeniu towarzyszyły występy wokalistki Oli Pieczary i Gminno-Strażackiej Orkiestry Dętej “Druh”.
Dziękujemy Wam za aktywny, liczby i radosny udział w tegorocznej edycji pikniku. Za wszystkie rozmowy, uśmiechy i wspólnie spędzony czas. To była świetna okazja, aby jeszcze lepiej poznać siebie jako współpracowników i nasze rodziny.
Link do albumu ze zdjęciami z pikniku: KLIKNIJ
Link do video: ZOBACZ TUTAJ
Wakacje już trwają, a my jeszcze na chwilę wracamy wspomnieniami do początku czerwca, kiedy cały Wawel integrował się na Pikniku Rodzinnym “Słodkie Królestwo” w Niezdowie. Frekwencja dopisała - było nas aż 809 osób z całej Polski.
Były trampoliny, dmuchańce i malowanie twarzy . Były sesje zdjęciowe w królewskim stylu i własnoręcznie wykonane lasy w żarówce, liczne konkursy sportowe i plastyczne oraz pokazy naukowych doświadczeń! Nie zabrakło Wawel Trucka, a w nim interaktywnych gier i słodkiej strefy “Królestwa Dobrego Smaku”. Krótko mówiąc - integracja, zabawa i uśmiech!
Dziękujemy za wspólnie spędzony czas i cudowną - bo wspólną - zabawę.
1. Opowiedz trochę o samym zgłoszeniu do programu. W jaki sposób można to zrobić, jak przebiegają formalności?
Łukasz Baniak: Zgłosić się do “Va Banque” można przez internet. Jedyne co zrobiłem to wpisałem w wyszukiwarce “Va Banque zgłoszenie” i wybrałem pierwszy podany wynik. Formularz jest dość obszerny, ale większość stanowią opcjonalne pytania o zainteresowania, które potem są wykorzystywane do krótkiej rozmowy w przerwie programu.
Po wysłaniu formularza oddzwania ktoś z programu i zaprasza na telefoniczny test, w którym dostajemy ok. 30 pytań i jeżeli nie poszło nam fatalnie (ja odpowiedziałem poprawnie tylko na jakieś 23 pytania) - dostajemy informację, że skontaktują się. Usłyszałem termin “między wrześniem, a lutym”, ale zaproszenie na nagranie dostałem już po tygodniu od testu.
2. W teleturnieju widać było, że masz bardzo szeroką wiedzę z różnych dziedzin. Czy w jakiś szczególny sposób przygotowywałeś się do udziału w teleturnieju?
ŁB: Nieszczególnie. Oglądałem na bieżąco odcinki “Va Banque”, żeby się przyzwyczaić - zwłaszcza do formy odpowiedzi - ale nie czytałem encyklopedii do poduszki. Rozwiązywałem krzyżówki od czasu do czasu - myślę, że ułatwiły mi zadanie w niektórych pytaniach, zwłaszcza przy rebusach.
3. Opowiedz trochę o swoich odczuciach w czasie nagrań. Czy stresowałeś się? Jeśli tak to czy masz jakąś sprawdzoną metodę na pokonanie stresu?
ŁB: Oczywiście, że się stresowałem - stawka była niemała, pytania trudne, a o zasadach teleturnieju łatwo było zapomnieć (co zresztą w jednym z odcinków mi się boleśnie zdarzyło). Moją najważniejszą metodą było niemyślenie o tym, że liczby na monitorze to pieniądze - to były “jakieś” punkty, których wartością nie zaprzątałem sobie głowy.
Drugą rzeczą, która mi pomogła była rozmowa z rywalami przed grą. Uświadomiła mnie ona, że to też ludzie, którzy mają przed sobą takie samo wyzwanie, jak ja. Nic z tych rzeczy nie pomogły mi jednak w trzecim odcinku. Miałem słaby początek i zanim się obejrzałem miałem - 500 zł, a przeciwnicy dobijali do tysiąca. Wtedy jak z nieba spadła mi kategoria muzyczna i zacząłem… tańczyć! Wywijając biodrami do “Everybody needs somebody” wyszedłem na 0, potem w pierwszej rundzie przegoniłem rywali, by w drugiej wystrzelić do… 12 tys. zł.
4. Wiem, że to nie był Twój pierwszy udział w teleturnieju telewizyjnym. Zdradź nam, w jakich teleturniejach brałeś jeszcze udział? W którym z nich czułeś się najlepiej i dlaczego?
ŁB: Brałem udział jeszcze w “Jednym z dziesięciu” i “Milionerach”. Próbowałem się dostać do “Koła Fortuny” i “Familiady” (bez reakcji) oraz do “Jaka to melodia?”, gdzie nie przeszedłem castingu.
Najlepiej czułem się - tu nie ma zaskoczeń - w Va Banque. W “1z10” czy “Milionerach” błędna odpowiedź to utrata szansy, czy wręcz odpadnięcie. W Va Banque jeżeli nie znam odpowiedzi, to się po prostu nie zgłaszam, a jeżeli się pomyliłem przy odpowiedzi, mogę nadrobić stratę w innych pytaniach.
5. Jaką radę udzieliłbyś osobie, która chce wystartować w teleturnieju telewizyjnym?
ŁB: Po prostu tam idź :).
1. Jaka jest Twoja pasja?
Kacper Piróg: Moją pasją jest tworzenie rzeczy z drewna oraz naprawa zepsutych przedmiotów. Uwielbiam pracować z drewnem i przywracać różnym przedmiotom ich funkcjonalność, a czasem nawet nadawać im nowe życie.
2. Od ilu lat realizujesz się w swojej pasji?
KP: Realizuję swoją pasję już od kilku lat, może od 8. Początkowo były to proste projekty, ale z czasem nabrałem większej wprawy i zacząłem podejmować się bardziej wymagających zadań, moim celem jest stworzenie własnej regatówki.
3. Czy pamiętasz swoje początki? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o swojej pasji i co sprawiło, że Cię zainteresowała?
KP: Pamiętam swoje początki bardzo dobrze. Zainteresowanie drewnem i naprawami zaczęło się, gdy jako dziecko podglądałem, dziadka jak naprawia różne rzeczy i tworzy coś z drewna, pamiętam że miał książkę o byciu majsterkowiczem. Byłem pod wrażeniem, jak przy użyciu prostych narzędzi można przywrócić przedmioty do życia. To mnie zainspirowało i wciągnęło.
4. Jak myślisz, dlaczego nie była to jednorazowa przygoda?
KP: To nie była jednorazowa przygoda, bo każda naprawa czy projekt to wyzwanie. Tworzenie nowych rzeczy i przywracanie funkcjonalności tym zepsutym, daje niesamowitą satysfakcję. Dodatkowo, każde drewno czy przedmiot ma swoje cechy i historię, co sprawia, że każda praca jest inna.
5. Co sprawia, że nadal jesteś zaangażowany/a w tę działalność pasję?
KP: Nadal jestem zaangażowany w tę pasję, ponieważ uwielbiam uczucie, kiedy coś, co naprawiłem lub stworzyłem, zyskuje nowe życie. Jest to dla mnie forma relaksu, a jednocześnie wyzwanie, które nieustannie mnie motywuje do rozwoju i zdobywania nowych umiejętności.
6. Czy masz jakieś rady dla osób, które dopiero stawiają w niej swoje pierwsze kroki?
KP: Moja rada dla początkujących to nie bać się, próbować. Z czasem nabierzesz wprawy i pewności w pracy z drewnem i naprawami. Cierpliwość, praktyka i otwartość na naukę są kluczem do sukcesu. Zacznij od małych projektów, a potem stopniowo podejmuj się coraz większych wyzwań. Trzeba również pamiętać, że drewno jest naturalnym surowcem i czasem taka jego uroda. Projekty mogą być nieidealne.
1. Jaka jest Twoja pasja?
Marcin Puto: Aby odpowiedzieć na to pytanie, muszę najpierw trochę się otworzyć. W moim życiu wyłaniają się co najmniej dwie pasje, które naprawdę mnie wciągnęły i nadają sens mojemu istnieniu. Uważam, że warto rozważyć przekształcenie tych pasji w sposób na życie, ponieważ tylko wtedy można im się w pełni poświęcić i sprawić, że staną się one ważną częścią życia, a nie tylko dodatkiem. Moją pasją są psy i muzyka elektroniczna.
2. Od ilu lat realizujesz się w swojej pasji?
MP: Przygodę z muzyką elektroniczną rozpocząłem w 2006 lub 2007 roku. Przez ponad 10 lat utrzymywałem się z występów scenicznych, produkcji muzyki oraz organizacji wydarzeń. Byłem aktywny artystycznie przez około 15 lat. Niestety, pandemia pokrzyżowała moje plany i teraz mogę śmiało stwierdzić, że przeszedłem na swoistą muzyczną emeryturę. Moja wcześniejsza profesjonalna pasja muzyczna przerodziła się w hobby, a jej efekty już nie trafiają do fanów muzyki elektronicznej, zamiast tego lądują w tzw. szufladzie.
Druga z pasji, czyli psiaki, zostanie już ze mną na zawsze. Myślę o kolejnych psach, które chciałbym, aby pojawiły się w moim życiu. Nie jestem szaleńcem, dlatego decyzja o powiększeniu mojej psiej rodziny musi poczekać, aż wyprowadzę się do wymarzonego domu. Warto wspomnieć, że tę pasję też przekułem w sposób na życie. Tuż przed rozpoczęciem pracy w Wawelu, prowadziłem przez 5 lat salon groomerski, co było następstwem zagłębiania się w świat wiedzy o tych kochanych czworonogach.
3. Czy pamiętasz swoje początki? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o swojej pasji i co sprawiło, że Cię zainteresowała?
MP: Hm. Nie wiem czy miejsca na tekst wystarczy, żeby to wszystko opowiedzieć, dlatego skupię się na muzyce, bo z psami było prosto. Zaczęło się od uratowania West Highland white teriera od złych ludzi, później nadaliśmy jej imię Figa, moja miłość do tego pieska urosła do tego stopnia, że po śmierci mojej białej kulki już następnego dnia jechałem po kolejnego teriera.
Z muzyką jest bardziej skomplikowana sprawa. Pozostawię pewną dozę tajemniczości i powiem tylko, że dom moich rodziców był zawsze otwarty dla różnych artystów związanych z Piwnicą pod Baranami. Od dziecka czułem, że w tworzeniu kultury jest coś wyjątkowego i w naturalny sposób zakotwiczyło się to w moje głowie jako przestrzeń, w którym chciałbym się znaleźć. Niestety rodzice widzieli to inaczej i dopiero w liceum znalazłem w sobie suwerenność, która pozwoliła mi rozwijać pasje muzyczne, nawet bez ich akceptacji.
4. Jak myślisz, dlaczego nie była to jednorazowa przygoda, a czynność, która dziś jest Twoją pasją?
MP: Zacznę od psów, moim celem było polepszenie jakości życia Figi, która przez wcześniejszych opiekunów nie była właściwie prowadzona. W związku z tym poświęciłem sporo czasu na doedukowanie się w sprawach behawioralnych psów. Im bardziej się w to zagłębiałem, tym bardziej mnie to wciągało. Mogę tylko tu nadmienić, że jest to droga w jedną stronę.
Z muzyką i sceną jest jak z nałogiem, człowiek uzależnia się od różnych rzeczy w takim układzie, np. od publiki, od wpływu na kulturę, od adrenaliny, która zawsze się pojawia przy wstępach zarówno dla małej, jak i dużej publiczności. Ważna jest też w tym wszystkim możliwość wyrażenia siebie, a jak w dodatku spełniamy się w niszowych gatunkach muzycznych to możemy pokazać też swoją wyjątkowość, odrębność, coś co pociąga w obecnych czasach najbardziej, czyli poczucie bycia jedynym w swoim rodzaju.
5. Co sprawia, że nadal jesteś zaangażowany/a w tę działalność pasję?
MP: Jak już wspominałem, jeśli pasja jest prawdziwa, to droga prowadzi zwykle tylko w jednym kierunku.
6. Czy masz jakieś rady dla osób, które dopiero stawiają w niej swoje pierwsze kroki?
MP: "Nigdy się nie poddawaj!"
Jaka jest Twoja pasja?
Agnieszka Jakubek: Odkąd pamiętam uwielbiam śpiewać. W dorosłym życiu odkryłam też pasję do projektowania wnętrz i ukończyłam w Krakowie kurs projektowania – kiedy byłam w ciąży z pierwszym synem i snułam plany na przyszłość. Natomiast śpiewanie jest ze mną od zawsze, chociaż tylko czysto amatorsko.
Od ilu lat realizujesz się w swojej pasji?
AJ: Już od początku szkoły podstawowej, a potem w liceum, aktywnie udzielałam się w przedstawieniach i występach szkolnych. W 4 klasie podstawówki Pan od muzyki zachęcał mnie do śpiewania w szkolnym chórze, wtedy jednak chór mnie nie magnetyzował. Wolałam solowe występy i chociaż nauczyciel straszył mnie z tego powodu obniżeniem oceny z muzyki, do chóru nie trafiłam.
Czy pamiętasz swoje początki? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o swojej pasji i co sprawiło, że Cię zainteresowała?
AJ: Na początku liceum byłam już mocno rozczytana w poezjach Szymborskiej, Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej, Gałczyńskiego i wielu, wielu innych. Uwielbiałam poezję śpiewaną, ciągle śpiewałam, sprawiało mi to radość, więc pewnego dnia, a miałam wtedy 15 lat, spontanicznie zajrzałam do Domu Kultury w moim mieście – w Giżycku – przedstawiłam się i powiedziałam, że bardzo chciałabym śpiewać w zespole. Zapytałam czy taki zespół ma próby i zechciałby mnie przesłuchać? Tak to się zaczęło, z zespołem poezji śpiewanej „Trójnoga Kotka” zostałam do końca liceum, zagraliśmy razem mnóstwo koncertów, byliśmy na wielu festiwalach. To był mój świat „po lekcjach”.
Jak myślisz, dlaczego nie była to jednorazowa przygoda, a czynność, która dziś jest Twoją pasją?
AJ: Śpiewanie dawało mi radość. Czytanie poezji było dla mnie piękną podróżą. Zaangażowanie przychodziło mi więc z wielką przyjemnością, występy dawały mnóstwo satysfakcji.
Co sprawia, że nadal jesteś zaangażowany/a w tę działalność pasję?
AJ: W trakcie studiów udało mi się spotkać na swojej drodze wspaniałych muzyków, z którymi odkryłam inne muzyczne światy, w tym najbardziej ukochany – jazz. Muzycznie odkrywałam siebie na nowo. Miałam też chwile zwątpienia – kiedy wokół słyszałam wspaniałych, utalentowanych wokalistów, zastanawiałam się, czy powinnam się tym zajmować, przecież inni są dużo lepsi. Tak, to wymagało i cały czas wymaga dużo odwagi. Ciągle jej w sobie szukam. I to szukanie, ta droga, poznawanie siebie – jest fantastyczne! Śpiewanie to dla mnie wspaniała przygoda, ale też radość i ukojenie, dlatego nadal tak mnie pociąga.
Miałam długą przerwę, kiedy założyłam rodzinę i zaangażowałam się w wychowanie synów. To był dla mnie nowy, cudowny rozdział w życiu. Teraz chłopcy mają już po naście lat, a ja niedawno poznałam muzyków, z którymi zaczynam kolejny muzyczny etap.
Czy masz jakieś rady dla osób, które dopiero stawiają w niej swoje pierwsze kroki?
AJ: Po prostu rób to, co kochasz, co sprawia Ci radość, co Cię rozwija. Nawet, gdy po drodze masz 15-letnią przerwę.
Jaka jest Twoja pasja?
Dorota Piwowarska: Narty, narty, narciarstwo… A później dopiero kolejna zajawka, czyli fotografia. O fotografii powiem tylko tyle, że lubię chwytać chwile, miejsca i uwieczniać piękno natury. Jeśli fotki to głównie pejzaże i natura. Ta natura to niewątpliwie przestrzeń, piękno gór
i w ten sposób wracamy do pasji nr 1 - narciarstwa.
Od ilu lat realizujesz się w swojej pasji?
DP: To bardzo długi czas… Dłuższy nawet niż moja długodystansowa praca w Wawelu. Minęło 40 lat odkąd postawiłam swoje pierwsze kroki na nartach.
Czy pamiętasz swoje początki? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o swojej pasji i co sprawiło, że Cię zainteresowała?
DP: Początki były jeszcze w dzieciństwie, moje pierwsze nartki „Skrzaty” dostałam w wieku 5 lat. Potem Polsporty Regle12 (dostałam je pod choinkę, miały jeszcze sprężynowe wiązania) i kolejne, czyli szczyt osiągnięć na tamte czasy - Polsporty Copmacty (były pierwszymi modelami nart przypominającymi późniejsze carvingi). To moje wspomnienia z dzieciństwa i czasów podstawówki. Górki, które już wtedy były mi bliskie to polana pod kopcem Kościuszki, górki na osiedlu na którym mieszkałam i te bardziej ambitne, które wpłynęły na moją miłość do nart to… Kalatówki w Zakopanem, nartostrada do Kużnic, stoki w Bukowinie (o Białce to się jeszcze nie słyszało) - och to były piękne czasy!
Pasją zaraził mnie mój tato, który jako dorosły już człowiek postanowił nauczyć się jeździć na nartach. Wtedy też zaczął przekonywać mnie do tego sportu. Niedługo potem uczeń (ja) przerósł mistrza (tatę). To właśnie wtedy uznałam, że jazda na nartach jest fajna, daje to radość i jest to coś co zostanie ze mną na długo… i tak się właśnie stało.
Pierwsze nauki profesjonalnych zjazdów pobierałam od Górali (konkretnie instruktora na Kalatówkach). Byłam dość pojętną uczennicą i nauka szybko zmieniała się w praktykę, dzięki czemu już po kilku lekcjach, w wieku zaledwie 12 lat “zaliczyłam” świętą górę dla narciarzy, za którą uchodził wówczas Kasprowy. Nie muszę dodawać, że byłam jedynym przedstawicielem naszej rodziny, który pokonał tę górę zjeżdżając z niej na nartach, a nie kolejką. To był kolejny znak, że narty to nie tylko to co daje radość, ale także i dumę w rodzinie. Ileż to opowieści rodzinnych było, że dziecko się nie bało i zjeżdżało.
Potem w liceum udało się nawet sięgnąć po kilka nagród w zawodach narciarskich i to zawsze dodatkowo motywowało. Pamiętam, że nie mogłam doczekać się zimy i wyskoków na narty! Jeździliśmy, a to do Szczyrku, a to do Zakopanego lub Bukowiny. Czasem do Krynicy, Korbielowa, Szczawnicy, a nawet Słowacja. Zarażałam swoją pasją też znajomych. Wspólne wyjazdy z nimi oraz nauka jazdy na nartach znajomych powodowała, że czułam satysfakcję, że mogłam podzielić się z nimi swoją pasją.
Wspomnę, że dzięki nartą przeżyłam epokowe zmiany. Zaczynałam swoją przygodę od małych, drewnianych nart ze skórzanymi paskami jako wiązania, następnie miałam drewniane proste dechy o wymiarach co najmniej o głowę większych (bo takie były trendy) aż po rewolucyjne zmiany w postaci nart carvingowych z kosmiczną technologią wykonania, turbo nowoczesnymi zabezpieczeniami, a co za tym idzie również zmiany w stylach jazdy, sprzętach, osprzętach i całej tej komercyjnej otoczki. Dziś już słowo „wyrwirączka” może się co najwyżej źle kojarzyć, ale kiedyś to było coś co pomagało wjechać na górkę… I nie była to kilkuosobowa kanapa z zabezpieczaniem przed wiatrem i śniegiem.
Jak myślisz, dlaczego nie była to jednorazowa przygoda, a czynność, która dziś jest Twoją pasją?
DP: To przygoda, która trwa i trwa i trwa. Jak stajesz na stoku, a wokół są piękne widoki, słońce śnieg, góry i trasa – to po prostu dostaję skrzydeł. Potem ta adrenalina przy zjeździe, każdy zjazd, każde miejsce to nowe doświadczenia. I mimo,że czasami już kondycja nie ta i sił już nie ma jak w młodości, to jednak „jest coś” co napędza, daje siłę. Piękno wokół i ta wolność, radość z jazdy. Teraz są super warunki, sprzęt, możliwości - nic tylko korzystać. Jeśli umiesz czerpać radość z tego co robisz, to robisz to często. Chcesz, aby to jak najczęściej powtarzać, więc nie może być to coś jednorazowego. Narciarstwo nauczyło mnie też wytrwałości, dobrej organizacji, dyscypliny ale i odwagi oraz odpowiedzialności za siebie i innych. Dla wielu młodych ludzi, nie do pomyślenia byłoby, że można było kiedyś z plecakiem na plecach nartami na ramieniu wychodzić pod górę na nogach, po to tylko, aby móc zjechać.. i cieszyć się tym jak dziecko. Nie mówiąc już o tym, że nikt pod stok nie przywiózł samochodem, nie obstawiał karnetów za wyjazdy i nie prosił, żeby spędzić tam kilka godzin bez przerw na siedzenie w knajpach.
Co sprawia, że nadal jesteś zaangażowany/a w tę działalność pasję?
DP: Chęci i że ciągle się tego chce.. To się nie nudzi. Jeśli się coś naprawdę bardzo lubi to robisz to z przyjemnością, wysiłek który wkładasz jest nieważny, przychodzi z lekkością. Nic na siłę, a z przyjemnością. I co ważne, zawsze moja pasja pozostała w sferze amatorskiego uprawiania tego sportu, nic nie musiałam robić, ale zawsze chciałam. Tu nie liczą się wyniki, a zadowolenie, satysfakcja i radość z tego co się robi. Pomimo upływu lat, kilku kontuzji które też zdarzyło się mieć, to zaangażowanie nie mija. Zmieniają się warunki, niestety również i te fizyczne, ale radość, chęci i ta wewnętrzna „siła napędowa” ciągle pozostają.
Czy masz jakieś rady dla osób, które dopiero stawiają w niej swoje pierwsze kroki?
DP: Jeśli połkniesz bakcyla, spodoba Ci się jazda na nartach to już samo pójdzie. Najważniejsze nie zrażać się na początku, przyjąć z pokorą i zrozumieniem słowa każdego instruktora „jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz”. Wstań, wytrzep śnieg i do przodu. A kiedy przyjdzie stanąć w otoczeniu piękna gór i uda się zjechać, najpierw ten pierwszy, a potem kolejny raz - to uwierz, że nie tylko wrażenia będą niesamowite, ale też satysfakcja będzie gwarantowana. Trzeba lubić to co się robi i czuć się w tym dobrze.
Jaka jest Twoja pasja?
Ewelina Irzyk: Moją pasją jest pieczenie, a dokładnie robienie tortów.
Od ilu lat realizujesz się w swojej pasji?
EI: W mojej pasji realizuję się już 9 lat. Jakby nie patrzeć to naprawdę kawał czasu.
Czy pamiętasz swoje początki? Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o swojej pasji i co sprawiło, że Cię zainteresowała?
EI: Tak, pamiętam, nie były one łatwe. Wtedy liczyły się jeszcze inne upodobania wzorcowe pod względem wizualnym.
Popełniałam dużo błędów, na których cały czas się uczyłam. Najtrudniejsze było dla mnie wymyślenie skutecznej bazy pod krem, żeby był stabilny.
Jak myślisz, dlaczego nie była to jednorazowa przygoda, a czynność, która dziś jest Twoją pasją?
EI: Skąd wiedziałam, że to nie jednorazowa przygoda? Rodzina i moje otoczenie mocno mnie wspierało w realizacji pasji i mocno dopingowało. Za każdym razem mnie to budowało i dodawało większą motywację do działania. Teraz moja pasja rozrosła się medialnie i jest spory odbiór jej wśród znajomych.
Co sprawia, że nadal jesteś zaangażowany/a w tę działalność pasję?
EI: Torty to nie jest prosta rzecz do zrobienia, jak może się komuś wydawać. Na tort składa się bardzo wiele ważnych czynników, m.in.: odpowiednie składniki, temperatura, czas, ważenie, obróbki termiczne, kwestia mieszania i nie tylko.
Wszystko zaczęło się od zwykłego pieczenia co tydzień w domu. Już od najmłodszych lat uczyła mnie tego mama, która zawsze piekła i była moim wzorcem. Zawsze lubiłam ten zapach domowego ciasta w domu. Od razu kojarzy mi się z ciepłym, ogrzanym miłością domem. To właśnie wtedy narodziła się u mnie smykałka do pieczenia. Co tydzień nowe ciasta, różne przepisy i masa inspiracji.
Później z biegiem czasu awansowałam z ciast na tory i przepadła w nich do dziś. Bardzo lubię każdy etap pracy, ale najbardziej ten końcowy, czyli dekorację. Wtedy moja wyobraźnia jest pobudzona i bez granic.
Czy masz jakieś rady dla osób, które dopiero stawiają w niej swoje pierwsze kroki?
EI: Jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę z pieczeniem, to myślę, że warto zainwestować na początku w dobre narzędzia pracy. Jest sporo darmowych webinarów w tej tematyce oraz szkolenia i kursy. Co najważniejsze, nie można się zrażać nawet jeśli coś nie wyjdzie, a wręcz przeciwnie - próbować i próbować do skutku. Chęci i dobra motywacja to podstawa.
Dziękujemy Mikołajom z Wawelu!
W niedzielę 19 grudnia grupa Mikołajów z Wawelu wraz ze swoimi rodzinami pomagała w trakcie Wigilii dla Osób Bezdomnych i Potrzebujących, organizowanej przez Jana Kościuszko na Rynku Głównym w Krakowie. Wspólnie przygotowaliśmy aż 2,5 tysiące paczek, w których m.in. były pyszne słodycze z Wawelu.
To już czternasty raz, kiedy razem mogliśmy wspólnie pomóc najbardziej potrzebującym.